DOROTA KIJOWSKA
"INNY ŚWIAT"
ZDJĘCIA: JOANNA FĄFARA / FĄFART
Od kiedy pamiętam, to plastyka była dla mnie najważniejszym przedmiotem w szkole. Duży wpływ miała na to moja mama, która dbała o to, by kredki i kolorowanki zawsze były blisko. Kupowała mi gazetki z serii “Wielcy Malarze”. Widziała, że mnie to interesuje i próbowała mnie rozwijać w tym kierunku. Pamiętam jak zabrała mnie, jako małą dziewczynkę, na wycieczkę zakładową - na wystawę impresjonistów do Warszawy. Dzierganie też było cały czas w moim życiu. Mama robiła na drutach i na szydełku. Tak naprawdę to ona miała bardzo wiele talentów - od kładzenia gładzi, tapet i naprawiania wszystkiego w domu po szycie, właśnie dzierganie itd. Druty i szydełka przyjeżdżały oczywiście z nami na każde wakacje i pamiętam jak mama z babcią uczyły mnie obchodzenia się z nimi. Wciąż mam też w pamięci obraz mojej babci, która w torebce nosiła wydziergane przez siebie chusteczki. Babcia również szyła. Dziadek pięknie malował. Tutaj wisi jego obraz na szkle… Kiedyś ludzie potrafili wszystko zrobić własnymi rękoma.
A: W jakim byłaś wieku kiedy sprawnie posługiwałaś się szydełkiem i zaczęłaś realizować swoje pierwsze poważne projekty?
D: Na studiach. To były małe formy - ocieplacze na kubki, “schowałki" na telefon. Mama też mi tu wiele podpowiadała. Pierwsze chusty i inne większe formy zaczęły powstawać 5 lat temu i wtedy właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy nie przestać tworzyć tylko do szafy, ale puszczać je w świat.
A: Jak ludzie dowiadują się o tym, co robisz? Jak zamawiają Twoje rękodzieło?
D: A to ktoś mnie znajdzie w internecie, a to komuś wpadnie w oko coś, co zrobiłam i wystawiłam w galerii Centrum Kultury, a potem dzwoni do mnie porozmawiać - czy dana rzecz jest jeszcze dostępna, czy mogę zrobić podobną, np. w innych kolorach. Tak, jak jedna Pani, która zamówiła chustę najpierw dla siebie, a potem dla swojej córki.
A: Czyli Twoje dzieła można obejrzeć i zakupić w galerii CK?
D: Tak, wiele moich wyrobów wstawiam do galerii CK i aktualnie stawiam właśnie na tę formę sprzedaży, głównie przez możliwość kontaktu z klientem.
J: Skąd nazwa ZOEVA?
D: Od połączenia imion mojej bratanicy Zoe i Eva - imię mojej mamy, ale też imię mojej bratowej.
A: Jesteś z Połczyna-Zdroju?
D: Teoretycznie nie. W Połczynie-Zdroju mieszkam od około 18 lat. Urodziłam się na Śląsku, w Tarnowskich Górach. Kiedy moim bracia wyjechali na studia, razem z mamą przeprowadziłyśmy się do babci – tutaj, do tego mieszkania. Do liceum chodziłam już w Połczynie.
Babcia była z pochodzenia Ślązaczką, która trafiła do Połczyna-Zdroju, do swojego brata (profesora liceum) przez zawirowania drugiej wojny światowej. Przez lata była, między innymi, główną kadrową w Uzdrowisku. Tu poznała dziadka, który, swoją drogą, pochodził z Sokala.
Połczyn-Zdrój zawsze mi się kojarzył bajkowo i sentymentalnie, trochę jak “inny świat”. Lubiłam opowieści o tym, jak moja mama z ciocią były młode, a babcia z dziadkiem chodzili a to na dancingi, a to do kina. Wspominam historię, kiedy babcia złapała poszwę, krawcowa przerobiła ją na suknię i poszli z dziadkiem na bal. Dziadek był kierownikiem Piekiełka. Pamiętam też opowieści mamy jak dziadek zabierał małą mamę z ciocią do cukierni Wrzos na poziomki z bitą śmietaną. Dla mnie te opowieści i wspomnienia z Połczyna były jak film. Było w nich tak dużo ciepła, ale też bliskości. Ludzie kiedyś faktycznie żyli bliżej.
A: A lubisz Połczyn?
D: Lubię! Miasto ma swoją specyfikę. Nie wiem, czy ja w ogóle, po tylu latach, potrafiłabym mieszkać w dużym mieście. Do Połczyna-Zdroju mam sentyment. Od dziecka, od kiedy pamiętam, każde wakacje spędzaliśmy tutaj, u dziadków, ciesząc się bliskością i oddychając świeżym powietrzem.
Poza tym mam wrażenie, że tutaj jest bardzo wiele osób zajmujących się rękodziełem, sztuką, ciepłych i ciekawych. Też próbujących trochę inaczej żyć. Nie tylko praca i dom, ale coś jeszcze. Pan Słonimski, Pani Maria Kożurno. Kasia Bartnik, która ma Tworzywo i która sprzedaje moje kubeczki. Pan Franciszek Jacek Borowski miał swoją pracownię ceramiczną w Warniłęgu. Przyjeżdżał czasem do mnie do pracy. Piliśmy kawę i jedliśmy ciasto. Przywiózł mi włóczki: zieloną i czerwoną, i poprosił, bym zrobiła mu beret. I on ten beret nosił. Zawsze ciepło i przyjaźnie spędzało nam się czas. Człowiek-natura myjący się w wodzie z beczki, chodzący dużo na boso……
A: Powiedz, dokąd uciekacie z Maćkiem gdy potrzebujecie oddechu?
D: Lubimy Stare Drawsko i zamek Drahim. Bratanicę zabieramy do Konarzewskich do Toporzyka na konie i owce. Na kursie fotograficznym, w którym uczestniczyłam, przedzieraliśmy się przez dziką przyrodą Doliną Pięciu Jezior, po terenach w okolicy Czarnkowia, Bornego Sulinowa…Tak, jak piszą w przewodnikach - mamy tutaj Bieszczady Północy. To piękno przyrody zapiera dech w piersiach! Dla mnie niesamowite jest, że mieszkając w Połczynie, w centrum miasta, ma się to poczucie, że się wypoczywa, że ma się kontakt z naturą cały czas. Otwieram okno i słyszę ptaki. Widzę tę piękną przyrodę przez okno. Mam kontakt z naturą idąc do pracy. Dla mnie Połczyn ma też specyficzny zapach.
J: Jesteś zdeklarowaną kociarą widzę?
D: Tak, jak najbardziej, ale też marzy mi się pies. Kiedyś mieliśmy psa Maksia - tu wisi jego zdjęcie jako członka rodziny. Był najlepszym psem na świecie, moim najlepszym przyjacielem. Wzięłam go ze schroniska, gdzie byłam wolontariuszką, jeszcze na Śląsku. Bardzo wszyscy przeżyliśmy jego odejście. Mam go wytatuowanego na nodze. Pusię mamy od 2009 roku, przywiozłam ją ze studiów, oczywiście też stawiając wszystkich przed faktem dokonanym. Antoś za to chodził tutaj przy blokach i był strasznie chorym kotem. Obiecałam sobie, że jak dostanę moją pierwszą wypłatę, pójdę po niego, go zgarnę z ulicy i zaniosę do weterynarza. Został z nami, niestety, nie na długo. Zmarł na niewydolność nerek. A Rudy to nasz przypadek „wiecznego domu tymczasowego”.
J: Zastanawiam się, czy chciałabyś na koniec opowiedzieć nam o swoim tatuażu?
D: Jasne! Pierwszy jego element to mój drugi tatuaż po wspomnianym już piesku Maksiu. Chciałam, żeby symbolizował moich dziadków - stąd niezapominajki. Potem tatuaż się rozrastał. Zależało mi na sercu, na organicznych motywach, także roślinnych.
DOROTA KIJOWSKA -TWÓRCZYNI ZOEVA HANDMADE. INSTRUKTOR PLASTYK, GRAFIK W CENTRUM KULTURY W POŁCZYNIE-ZDROJU. NIEULECZALNA KOCIARA, KOCIA MATKA DWÓCH ROZRABIAKÓW Z SYNKIEM RUDYM NA CZELE. KOCHAM WSZYSTKIE ZWIERZAKI I UWIELBIAM Z NIMI PRZEBYWAĆ, OPRÓCZ DZIERGANIA KOCHAM MALOWANIE I RYSOWANIE ORAZ ROŻNEGO RODZAJU RĘKODZIEŁO. W WOLNYCH CHWILACH POCHŁANIAM KSIĄŻKI FANTASY, HORRORY, KRYMINAŁY I DOBRE BIOGRAFIE. LUBIĘ MROCZNE FILMY W WYKONANIU TIMA BURTONA I GUILLERMO DEL TORRO - OSTATNIO MÓJ ULUBIENIEC. FANKA MOCNYCH BRZMIEŃ MUZYCZNYCH - METAL I ROCK TO TO CO MNIE USPOKAJA. MAM TRZY MARZENIA: POJECHAĆ DO ISLANDII BY ZOBACZYĆ ZORZE POLARNA, PRZYTULIĆ SIĘ DO KROWY I W KOŃCU SIĘ WYSPAĆ BEZ WYRZUTÓW SUMIENIA.
https://www.facebook.com/ZoEva.Handmade
"Tę chustę robiłam bardzo długo - nie była zamówiona przez nikogo i mogłam sobie pozwolić na długie przerwy. Zostawiłam ją sobie - jako w ogóle pierwsza chustę dla siebie, bo inne rozdalam albo sprzedałam.
Powstała z wzoru Agnieszki Skwark pod tytułem Lost in Time"
"Kubeczki to moje wymyślone wzory, czapki na drutach - wzór ściągacz"
Na zdjęciu chusta Karinki. Wzór Secret Paths stworzony/opracowany przez Johanne Lindahl