To, że znaleźliśmy się tu, na tym naszym końcu wsi, to nie jest przypadek. Na pewno nie w moim życiu. W mojego męża życiu ze mną też chyba nie. Oboje bowiem do niczego tak bardzo się nie nadajemy jak do życia na wsi właśnie. Urodziliśmy się jednak w mieście. Nie wiem, czy chęć przeprowadzki można nazwać ucieczką. Nawet jeśli, to tak całkiem przecież jeszcze nie uciekliśmy. Stoimy w pół drogi. Między miastem a wsią. Między życiem, które ktoś dla nas przewidział i w jakimś stopniu zaplanował a życiem, które sami wybraliśmy. Między daniem wyboru naszym dzieciom, a zmuszeniem ich do spełniania naszych marzeń. Właśnie dlatego nie postawiliśmy wszystkiego na jedną kartę. Nie sprzedaliśmy tego, co mamy w mieście i nie zamieszkaliśmy jeszcze na wsi na stałe. Ze względu na dzieci. Nowe życie musi być naszym wspólnym wyborem, a ponieważ nie wszyscy pragniemy tego w takim samym stopniu, dajemy sobie czas. Nas przecież też zmuszono, czasem wprost, częściej podprogowo, do życia nie swoim życiem. Nie chcemy tego dla naszych dzieci.
NA KOŃCU WSI
//Pięciu wariatów i stary dom
//Pięciu wariatów i stary dom
Moja mama pochodziła ze wsi. Jej też nie dano wyboru. Wielodzietna rodzina, w jakiej się urodziła, pole, sad, staw rybny, to wszystko wymagało, aby dzieci były w pełni zaangażowane w pracę w gospodarstwie. Uczył się tylko najstarszy. Reszta, kiedy przychodziły na przykład wykopki, do szkoły nie chodziła. Dlatego jej marzeniem było, żebyśmy my - jej troje dzieci- byli wykształceni. Od kołyski słyszałam, że pójdę na studia. Poszłam. Nie nadało to jednak sensu mojemu życiu. Spełniłam jej marzenie, ale nie swoje. Odkąd pamiętam, kochałam wieś: gospodarskie zwierzęta, pola, łąki, las. Smaki i zapachy. Dźwięki. Jednak to, co wdrukowano w mój umysł, długo nie pozwoliło mi nawet pomyśleć o wyprowadzeniu się z miasta. Życie jest jednak przewrotne. Wieś sama do nas przyszła. W postaci najprostszej i najczystszej - miłości do koni. Życie bez nich okazało się dla nas niemożliwe. Trzymanie ich na odległość także nie. Czy żałuję, że nie podjęliśmy decyzji wcześniej? Czasami. Częściej wierzę, że wszystko dzieje się we właściwym, najlepszym momencie. Czy gdybym mogła cofnąć czas, zrezygnowałabym ze studiów? Nigdy w życiu! Skończyłabym jedynie inny kierunek. Czy chcąc wieść możliwie najprostsze życie na zadupiu, nie żal mi tego wszystkiego, co porzucę w mieście? Ani trochę. Dziś zresztą wieś nie jest odizolowana od reszty świata. Jeśli poczuję potrzebę bycia w tłumie, ogłuszającym hałasie, oślepiających światłami miejscach, spełnię ją.
Myślę też, że wieś potrzebuje wykształconych, wysoko wrażliwych, wiedzących, że natura jest tym, co najcenniejsze. Sprzątając śmieci w naszym lesie, rozumiem to teraz lepiej niż kiedykolwiek. Zadziwiające, że poznając innych ruinersów, dostrzegam to samo. Wieś jest dla nas ocaleniem. Każdy z nas przybywa tu z różnymi traumami, a co najmniej z niemałym bagażem doświadczeń. A jednocześnie my także ocalamy: stare domy, przedmioty, ziemię, las, wodę. Obdarzamy je miłością i troską. Na tym chyba właśnie polega sens życia.
CDN.
CDN.