ZAGRODA ŹRÓDŁO
FOT. ANA MCGURRAN
1
Co ja robię tu.
Czy to było tak, że obudziłam się pewnego poranka i postanowiłam - wyjeżdżam stąd? Zostawiam miasto które kocham. Namawiam rodzinę. Jedziemy na drugi koniec Polski ratować starą zagrodę.
Chyba tak nie było. Chyba, bo jestem osadzona w tym co teraz. Muszę się wysilić, żeby sobie przypomnieć tramwaje, pociągi, światło nocnych latarni, biuro z wielkimi przeszklonymi ścianami.
Ja - poszukująca czterdziestka, pani zza komputera, matka przede wszystkim, czasami kura domowa, a niekiedy wolny ptak, który musi lecieć.
On - człowiek z zasadami, kochający muzykę, inteligentny, dowcipny i romantyczny buntownik.
Obydwoje bez historii budowlanych, żadnych dziadków na wsi, brak rodowych opowieści o sielskim życiu poza miastem. Poczuliśmy zew i postanowiliśmy. Idziemy za tym!
Szukanie nowego miejsca do życia to była ekscytująca przygoda. Przejechaliśmy 40 000 kilometrów, obejrzeliśmy dziesiątki miejsc, poznaliśmy niesamowitych ludzi. Po dwóch latach poszukiwań, gdy już myśleliśmy nad chwilowym zawieszeniem podróży, trafiliśmy tutaj. Wracając znad morza nie przejechaliśmy tak po prostu przez Pojezierze Drawskie, ale wjechaliśmy w tę krainę. A gdy tutaj wjedziesz świadomie to będzie ci bardzo ciężko wyjechać.
Do Zagrody trafiliśmy trochę przypadkiem, bo przecież nie szukaliśmy domu do remontu z dala od cywilizacji. Stary dom przykrywał styropian. Zapytaliśmy właścicieli dlaczego piękną cegłę (w takiej technologii jest obora obok) zasłonili nowoczesnym materiałem izolacyjnym. Odpowiedź brzmiała: mur pruski. Pomiędzy starymi belkami miała się znajdować glina i słoma. Nie mur pruski ale szachulec! To był wyrok. Los z nas zadrwił. Coś takiego nazywacie domem? Przecież to gniazda gryzoni, brak izolacji cieplnej. Takie budynki się burzy, albo są w skansenach. Nikt normalny nie podejmuje się remontu. Trzeba mieć worek złota żeby się bawić w renowację. Nie mieliśmy złotych monet, nawet worka wtedy nie mieliśmy. Zaczęłam czytać, wysyłać wiadomości, przeszukiwać internet. Odzywałam się wszędzie gdzie znalazłam hasło budownictwo ryglowe, mur pruski, szachulec. Pojawiło się światełko w tunelu, ludzie którzy byli w trakcie lub po realizacjach takich projektów. Zdjęliśmy styropian, odsłoniliśmy belki i zaczęłam się wielka szachulcowa przygoda.
Pani Źródlakowa
Czy to było tak, że obudziłam się pewnego poranka i postanowiłam - wyjeżdżam stąd? Zostawiam miasto które kocham. Namawiam rodzinę. Jedziemy na drugi koniec Polski ratować starą zagrodę.
Chyba tak nie było. Chyba, bo jestem osadzona w tym co teraz. Muszę się wysilić, żeby sobie przypomnieć tramwaje, pociągi, światło nocnych latarni, biuro z wielkimi przeszklonymi ścianami.
Ja - poszukująca czterdziestka, pani zza komputera, matka przede wszystkim, czasami kura domowa, a niekiedy wolny ptak, który musi lecieć.
On - człowiek z zasadami, kochający muzykę, inteligentny, dowcipny i romantyczny buntownik.
Obydwoje bez historii budowlanych, żadnych dziadków na wsi, brak rodowych opowieści o sielskim życiu poza miastem. Poczuliśmy zew i postanowiliśmy. Idziemy za tym!
Szukanie nowego miejsca do życia to była ekscytująca przygoda. Przejechaliśmy 40 000 kilometrów, obejrzeliśmy dziesiątki miejsc, poznaliśmy niesamowitych ludzi. Po dwóch latach poszukiwań, gdy już myśleliśmy nad chwilowym zawieszeniem podróży, trafiliśmy tutaj. Wracając znad morza nie przejechaliśmy tak po prostu przez Pojezierze Drawskie, ale wjechaliśmy w tę krainę. A gdy tutaj wjedziesz świadomie to będzie ci bardzo ciężko wyjechać.
Do Zagrody trafiliśmy trochę przypadkiem, bo przecież nie szukaliśmy domu do remontu z dala od cywilizacji. Stary dom przykrywał styropian. Zapytaliśmy właścicieli dlaczego piękną cegłę (w takiej technologii jest obora obok) zasłonili nowoczesnym materiałem izolacyjnym. Odpowiedź brzmiała: mur pruski. Pomiędzy starymi belkami miała się znajdować glina i słoma. Nie mur pruski ale szachulec! To był wyrok. Los z nas zadrwił. Coś takiego nazywacie domem? Przecież to gniazda gryzoni, brak izolacji cieplnej. Takie budynki się burzy, albo są w skansenach. Nikt normalny nie podejmuje się remontu. Trzeba mieć worek złota żeby się bawić w renowację. Nie mieliśmy złotych monet, nawet worka wtedy nie mieliśmy. Zaczęłam czytać, wysyłać wiadomości, przeszukiwać internet. Odzywałam się wszędzie gdzie znalazłam hasło budownictwo ryglowe, mur pruski, szachulec. Pojawiło się światełko w tunelu, ludzie którzy byli w trakcie lub po realizacjach takich projektów. Zdjęliśmy styropian, odsłoniliśmy belki i zaczęłam się wielka szachulcowa przygoda.
Pani Źródlakowa
2
Pani! To nie jest Wawel!
"Zastanawiając się nad istotą tej nauki przychodzimy do wniosku, że musi ona liczyć się z bardzo wielu trudnościami, warunkującymi pomyślne rozwiązanie kwestii i nie jest wcale tak łatwo jak się to na pierwszy rzut oka wydawać może"
Budownictwo wiejskie. Według wykładów pr. Czesława Domaniewskiego na Kursach Przemysłowo-Rolniczych w Warszawie. Opr. M. Patzer, 1913
Aby pomyślnie rozpocząć realizację remontu staruszka wiedzieliśmy, że musimy nawiązać współpracę z cieślą. Ocena stanu drewna oraz wymiana części elementów konstrukcji to podstawa przy renowacjach domów ryglowych. Łatwo jest znaleźć takiego rzemieślnika? Wydawało nam się, że bardzo łatwo.
Wykonałam kilka telefonów, znalazłam specjalistę który pracował wiele lat wcześniej przy renowacji domów ryglowych w muzeum. Miało być szybko i to pośpiech nas zgubił. W tamtym czasie popełniliśmy wiele błędów, pozbyliśmy się dużo historycznego materiału. Szybki cieśla chyba podjął decyzję, że robił jednak u nas nie będzie, bo jego telefon zamilkł dla nas na wieki.
Zaczęły się poszukiwanie nowego wykonawcy. Przeszliśmy przez propozycje rozbioru budynku i jego odtworzenia, wymiany wszystkich belek podwalinowych, bo na krzywych nikt nie będzie się bawił, montowanie drewna przy pomocy kątowników, bo to nie jest Wawel żebyśmy jakieś czopy i zamki wymyślali. Rok po szybkim cieśli byliśmy bez części dachu - wykończeni psychicznie i fizycznie, z kurczącym się portfelem.
Postanowiliśmy jednak poczekać kolejne kilkanaście miesięcy na ekipę z drugiego końca Polski. Przyjechali i naprawili nam konstrukcję ryglową według starej szkoły ciesielskiej. Brak drogi dojazdowej i inne specyficzne warunki pracy nie były problemem. Uszanowali wiejski Wawel. Naszym zdaniem wykonali swoją robotę bardzo dobrze, mogliśmy ruszyć dalej z pracami remontowymi.
Pani Źródlakowa
"Zastanawiając się nad istotą tej nauki przychodzimy do wniosku, że musi ona liczyć się z bardzo wielu trudnościami, warunkującymi pomyślne rozwiązanie kwestii i nie jest wcale tak łatwo jak się to na pierwszy rzut oka wydawać może"
Budownictwo wiejskie. Według wykładów pr. Czesława Domaniewskiego na Kursach Przemysłowo-Rolniczych w Warszawie. Opr. M. Patzer, 1913
Aby pomyślnie rozpocząć realizację remontu staruszka wiedzieliśmy, że musimy nawiązać współpracę z cieślą. Ocena stanu drewna oraz wymiana części elementów konstrukcji to podstawa przy renowacjach domów ryglowych. Łatwo jest znaleźć takiego rzemieślnika? Wydawało nam się, że bardzo łatwo.
Wykonałam kilka telefonów, znalazłam specjalistę który pracował wiele lat wcześniej przy renowacji domów ryglowych w muzeum. Miało być szybko i to pośpiech nas zgubił. W tamtym czasie popełniliśmy wiele błędów, pozbyliśmy się dużo historycznego materiału. Szybki cieśla chyba podjął decyzję, że robił jednak u nas nie będzie, bo jego telefon zamilkł dla nas na wieki.
Zaczęły się poszukiwanie nowego wykonawcy. Przeszliśmy przez propozycje rozbioru budynku i jego odtworzenia, wymiany wszystkich belek podwalinowych, bo na krzywych nikt nie będzie się bawił, montowanie drewna przy pomocy kątowników, bo to nie jest Wawel żebyśmy jakieś czopy i zamki wymyślali. Rok po szybkim cieśli byliśmy bez części dachu - wykończeni psychicznie i fizycznie, z kurczącym się portfelem.
Postanowiliśmy jednak poczekać kolejne kilkanaście miesięcy na ekipę z drugiego końca Polski. Przyjechali i naprawili nam konstrukcję ryglową według starej szkoły ciesielskiej. Brak drogi dojazdowej i inne specyficzne warunki pracy nie były problemem. Uszanowali wiejski Wawel. Naszym zdaniem wykonali swoją robotę bardzo dobrze, mogliśmy ruszyć dalej z pracami remontowymi.
Pani Źródlakowa
3
"Piękno rozświetlonego pokoju dostrzeżemy jedynie przez padające w nim cienie" (J. Tanizaki: In Praise of Shadows)
Niestety w naszej chałupie nie zachowała się oryginalna stolarka okienna.
Zagroda znajduje się w przepięknym miejscu. Otaczają nas wzgórza morenowe, Drawski Park Krajobrazowy oraz stawy i bagna. Idąc za współczesną modą architektoniczną kusiło wstawienie dużych przeszkleń. Można by wypełnić jedną ścianę w kratkę naszego domu nie gliną ze słomą, ale szkłem. Poprzesuwać belki konstrukcyjne, aby wmontować bardzo duże okna... "Możecie wszystko" - podpowiadał architekt i konstruktor - "chyba nie zostawicie takich otworów jak do obory".
Zdecydowaliśmy się na okna, które kształtem są zbliżone do oryginału - drewniane, ze szprosami. Pracował nad nimi stolarz z Mazur. Dotarły w stanie surowym. Malowaliśmy je farbą na bazie oleju lnianego, woziliśmy do szklarza. Nauczyliśmy się, że taka farba ładnie pachnie, ale długo schnie. Bardzo trudno jest dostać obecnie w Polsce kit do okien i że niepotrzebnie pozbywaliśmy się starych kołder, bo one najlepiej zabezpieczały ramy okienne podczas transportu małą przyczepką po wybojach. Oczy przywykły do niedoskonałości. Na drewnie widać maźnięcia pędzla - to nie jest gładziutki plastik.
Kilka miesięcy temu byłam na konferencji dotyczącej budownictwa ryglowego. Wykłady, zwiedzanie. Części nieoficjalne były dla mnie równie ważne. Pół nocy z ludźmi, którzy z wypiekami na twarzach dzielili się wiedzą. Tynki, zaprawy, glina, ciesielka, stolarka, zabezpieczenie drewna. Nagle Piotr (remontuje dom szachulcowy w Sudetach) powiedział: "A pakuły lniane". Tak! Mamy, nie używamy oczywiście pianki do wstawiania stolarki. Zdobyliśmy odpad poprodukcyjny w jednej z ostatnich fabryk odzieży lnianej.
Remont takiego domu to przygoda i jej ważnym elementem jest spotkać ludzi, którzy mają podobną wrażliwość w sposobie patrzenia na stare domy. A życie blisko natury? Pokochaliśmy i słońce i deszcz, błoto, piasek, glinę, noc zimą o godzinie 15. (duże okna nie pomogą, trzeba włączyć światło) mgły, śnieg, wiart, suszę, gwiazdy na niebie i komary latem.
Pani Źródlakowa
4.
Ze Starego nie zrobisz nowego.
Niemal pewne, że chcąc remontować Dom usłyszycie zdanie: "Ze starego nie zrobisz nowego". Kiedyś wydawało mi się, że jest tutaj wyższość świeżości nad tym co już przeminęło. Nowe ma wartość, a stare- no cóż, wstyd tylko przynosi. Jak tak można traktować zabytki - myślałam.
Dzisiaj mówię z dumą - żeby nawet nie próbować robić nowego ze starego. Ratować nasze dziedzictwo historyczne i kulturowe z szacunkiem i dbałością. Bo Stare ma wartość, ale i swoje narowy, nawyki. Styropian i popularne płyty budowlane przysłonią krzywizny, dla oka współczesnego człowieka będzie czysto i gładko. Ale jak będzie czuł się Dom? I czy rzeczywiście to ładne?
Żyjemy w czasach kultu młodości. Współcześni celebryci korzystają chyba z tej samej fabryki piękności. Wyskakują jak uśmiechnięte klony z ekranów naszych telewizorów, komputerów czy telefonów. A ja tam lubię dojrzałe twarze. Starsi ludzie to żywe księgi. Nasze ciała i twarze zapisują historię. Im więcej lat tym więcej różnych opowieści. W sklepie z odzieżą używaną daję Pani Ekspedientce dwa swetry merino. Ta uśmiecha się do mnie. - Pani zawsze wybiera wełniane. - Tak, bo mieszkam na wsi, w starym domu.
Po co stawiać nowe, gdy pełno tych pięknych do remontu. Po co kupować nowy sweter, skoro stary jest w bardzo dobrym stanie i będzie mnie grzał lepiej niż odzież ze sztucznych materiałów sprzedawana w sieciówce obok.
Jakiś czas temu Narodowy Instytut Dziedzictwa umieścił filmik dotyczący mieszkania w budynku drewnianym. "Bywa czasami zimno, ale nie dlatego że ściany są zbyt cienkie, ale tylko dlatego że coś jest nieszczelne. Stary budynek może mieć jakieś szpary, może mieć nieszczelności i wtedy trzeba tak jak Anglicy założyć kamizelkę , założyć jakąś wełnę, bo niestety poliester nie grzeje" - tłumaczył Filip Gawliński.
Stary dom oddycha!
Odwiedziłam sąsiadkę. Mieszka w chałupie ryglowej. Popatrzyłam na stare drzwi, tynki, dechy. W mojej głowie wybuch - Ale piękne! I wyrzut sumienia, że mogliśmy zachować więcej materiału historycznego podczas naszego remontu.
Jako niedawne mieszczuchy blokowe nie żałujemy: Ocieplenia budynku od środka wełną drzewną. Łazienki z wc wewnątrz domu (wychodek został, ale nikt zimą nie musi z niego korzystać). Ubitego szkła spienionego pod podłogami. Kuchni kaflowej i ciepłej wody w kranie. Płyty indukcyjnej, lodówki, zamrażarki i pralki.
Bo mieszkając w starym domu nie cofamy się do Średniowiecza jak mawiają malkontenci. Dostosowaliśmy budynek do własnych potrzeb ale szanujemy jego historię, miejsce w którym został postawiony, materiały z jakich jest zrobiony.
Stary dom oddycha. Ludzie mieszkający w staruszkach, zakładający czasami wełniane kamizelki też oddychają. Pełną piersią, przebywając w drewnie, glinie, starej cegle i naturalnych tynkach.
Pani Źródlakowa
Niemal pewne, że chcąc remontować Dom usłyszycie zdanie: "Ze starego nie zrobisz nowego". Kiedyś wydawało mi się, że jest tutaj wyższość świeżości nad tym co już przeminęło. Nowe ma wartość, a stare- no cóż, wstyd tylko przynosi. Jak tak można traktować zabytki - myślałam.
Dzisiaj mówię z dumą - żeby nawet nie próbować robić nowego ze starego. Ratować nasze dziedzictwo historyczne i kulturowe z szacunkiem i dbałością. Bo Stare ma wartość, ale i swoje narowy, nawyki. Styropian i popularne płyty budowlane przysłonią krzywizny, dla oka współczesnego człowieka będzie czysto i gładko. Ale jak będzie czuł się Dom? I czy rzeczywiście to ładne?
Żyjemy w czasach kultu młodości. Współcześni celebryci korzystają chyba z tej samej fabryki piękności. Wyskakują jak uśmiechnięte klony z ekranów naszych telewizorów, komputerów czy telefonów. A ja tam lubię dojrzałe twarze. Starsi ludzie to żywe księgi. Nasze ciała i twarze zapisują historię. Im więcej lat tym więcej różnych opowieści. W sklepie z odzieżą używaną daję Pani Ekspedientce dwa swetry merino. Ta uśmiecha się do mnie. - Pani zawsze wybiera wełniane. - Tak, bo mieszkam na wsi, w starym domu.
Po co stawiać nowe, gdy pełno tych pięknych do remontu. Po co kupować nowy sweter, skoro stary jest w bardzo dobrym stanie i będzie mnie grzał lepiej niż odzież ze sztucznych materiałów sprzedawana w sieciówce obok.
Jakiś czas temu Narodowy Instytut Dziedzictwa umieścił filmik dotyczący mieszkania w budynku drewnianym. "Bywa czasami zimno, ale nie dlatego że ściany są zbyt cienkie, ale tylko dlatego że coś jest nieszczelne. Stary budynek może mieć jakieś szpary, może mieć nieszczelności i wtedy trzeba tak jak Anglicy założyć kamizelkę , założyć jakąś wełnę, bo niestety poliester nie grzeje" - tłumaczył Filip Gawliński.
Stary dom oddycha!
Odwiedziłam sąsiadkę. Mieszka w chałupie ryglowej. Popatrzyłam na stare drzwi, tynki, dechy. W mojej głowie wybuch - Ale piękne! I wyrzut sumienia, że mogliśmy zachować więcej materiału historycznego podczas naszego remontu.
Jako niedawne mieszczuchy blokowe nie żałujemy: Ocieplenia budynku od środka wełną drzewną. Łazienki z wc wewnątrz domu (wychodek został, ale nikt zimą nie musi z niego korzystać). Ubitego szkła spienionego pod podłogami. Kuchni kaflowej i ciepłej wody w kranie. Płyty indukcyjnej, lodówki, zamrażarki i pralki.
Bo mieszkając w starym domu nie cofamy się do Średniowiecza jak mawiają malkontenci. Dostosowaliśmy budynek do własnych potrzeb ale szanujemy jego historię, miejsce w którym został postawiony, materiały z jakich jest zrobiony.
Stary dom oddycha. Ludzie mieszkający w staruszkach, zakładający czasami wełniane kamizelki też oddychają. Pełną piersią, przebywając w drewnie, glinie, starej cegle i naturalnych tynkach.
Pani Źródlakowa
5.
Spoiwo
Mawiają najstarsi, a i młodsi swoje trzy tiktoki dokładają, że remont domu nie sprzyja związkom. Porywając się, wraz z moją lepszą połową, na pracę u Źródła nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Ludzie bardziej nam znani chwytali za rękę, oświetlali smutnymi uśmiechami zrozumienia i pocieszenia. Nowe znajomości, które dziwnym trafem chyliły się ku tematowi budowlanemu, zaczynały mówić o przewagach stanu kawalerskiego, bądź w nieco bardziej optymistycznym wypadku, wspominały o tym, że na szczęście mamy dzieci jako ogniwo spajające. Z biegiem porad zaczęliśmy się martwić, czy na pewno wszystko z nami dobrze, skoro żadne z nas jakoś tego zagadnienia nie roztrząsało. Zacząłem się bać jeździć do pobliskich miast, aby na progu sklepów budowlanych nie musieć uciekać przed rzucającymi się na szyję pocieszycielami, tudzież innymi znawcami natury związków ludzkich.
Czas mijał, a woda w Źródle płynęła swoim rytmem. Dni zmieniły się we wschody i zachody słońca. Alarm w budziku zastąpiły niecierpliwe sugestie ze strony różnej maści ptactwa, które certyfikowało nowy dzień i konieczność swobodnego łażenia po obejściu. Buty przekształciły się w ubłocone kalosze, sjesta przeobraziła się w obchód włości – przeorany bruzdami planów i prac do wykonania. Wszystkie okoliczne chaszcze zostały przemienione w dziecięce bazy wypadowe, bądź jaskinie skarbów, skrywających zaostrzone patyki, łuki, pożyczone na chwilę narzędzia. Słowem nasze życie przestało przypominać trasę autobusu miejskiego, wraz z wyznaczonymi przystankami i sztywnymi ramami punktualności. Raczej postrzegałbym je jako kamień ( mchem obrośnięty), jaki swobodnie toczy się powolutku w dół, w stronę zmurszałych starych zabudowań. Nie unieruchomiony przez glinę. Lecący. Po świeżej trawie, która wytrwale znosi zmiany pór roku i najazdy krów, gęsie, czy innych owiec.
Ciężko jest szkicować zarysy obrazu w momencie, gdy nie umie się nawet trzymać dobrze ołówka. Dlatego rzucam tu jedynie kilka jaskrawych plam, mając nadzieję że ewentualny odbiór dostrzeże w tym impresjonizm, a nie wierutne pacykarstwo. Motorem napędowym całości przedsięwzięcia okazało się być nasze wspólne „uparcie” i wzajemne zrozumienie. Pomimo wielu trudności, jakich kolor można dobrać sobie z całej palety, wytworzyliśmy pomysł na zmiany, skonkretyzowany i marzycielsko logiczny. W rodzinie udało się zaszczepić ufność w potencjał i jego realizację. Jako osoba posiadająca ujemną porcje optymizmu, byłem nastawiony podejrzliwie wobec tej całości. Jednak każde drobne zwycięstwo z przeciwnościami- pierwszy kurnik, ogrodzenie sadu, wyklute pisklaki, poranne spacery z owcami i tysiące innych, które to mogę odkrywać każdego niemal dnia- zmieniało mnie. W sposób, którego bym się nawet nie spodziewał. Zacząłem się cieszyć tym wszystkim. W chwilach kryzysowych miałem poczucie, że całość domu podtrzymuje nie tylko solidna ciesielska konstrukcja, ale także siła jaką wspólnie z żoną tworzymy. Wiem że chcę to tworzyć i sprawdzać, co się stanie z wolno toczącym się kamieniem.
Przez ten cały trudny czas, kiedy według opinii powszechnej powinniśmy wziąć kilka rozwodów, nie zauważyłem najmniejszej oznaki tego typu groźby. Wręcz przeciwnie, im dłużej o tym myślę, to mam wrażenie iż owa mieszanka gliny ze słomą spaja bardzo mocno. Wspólne jej przygotowywanie i wyklejanie wzmacnia nie tylko nagie szkielety ścian. Dzieci są owocami, a nie klajstrem. Dni stanowią, mimo ciężkiej pracy, formę wspólności i budowy swoistej jedności, oprócz domowego gniazda. Połówki nie muszą być identyczne. Ba! Nawet nie powinny, bowiem wówczas mielibyśmy do czynienia z podziałami komórkowymi. Różnice mogą się uzupełniać, łagodnie na siebie wzajemnie spoglądać i odkrywać. Weselne marsze i pięciolinie drutów wysokiego napięcia można przemienić we wciąż trwający trel ciszy. Symfonie odgłosów natury, przetykaną ariami dzieci i dnia powszedniego, który dzięki Źródłu staje się coraz bardziej wyjątkowy. Przestałem przyglądać się obrazom Beksińskiego, szukać wspaniałych zdjęć fiordów. Teraz wolę przyjrzeć się mojej Żonie, jak idzie karmić drób, tynkuje, bądź zamyślona kreśli niewidzialne jeszcze plany naszego miejsca. Jest to temat przewodni obrazów moich dni. Zmieniają się jedynie pejzaże- na niektórych więcej liści, czasem śnieg, niekiedy gwiazdy. W tym wszystkim nie zmienia się bohaterka i mój wzrok. Kiedy przenoszę cos z jednego kąta podwórza na drugi, bądź koślawo zbijam deski, też czuję na sobie spojrzenie, które dodaje siły i chęci.
Odbudowa Źródła to duże przedsięwzięcie, jesteśmy w nim dalej i myślę że dobrze je dokończymy. Wszystkim sceptykom pożycia małżeńskiego w sytuacjach remontowych przyglądam się teraz z łagodnością. Ja wraz z moją żoną mieszam glinę ze słomą. I kiedy wybrudzeni dniem pracy kładziemy się spać jesteśmy tym wszystkim zespoleni jeszcze bardziej niż wcześniej. Na betonowej klatce, pośród ryku kartek kalendarza i skowytu mijającego czasu. Terminarze drzemią sobie spokojnie, a o losie często decyduje potrzeba chwili. Jednak, jak już ktoś kiedyś powiedział, „Trzeba mieć w sobie chaos, by porodzić gwiazdy”.
Źródlak
Mawiają najstarsi, a i młodsi swoje trzy tiktoki dokładają, że remont domu nie sprzyja związkom. Porywając się, wraz z moją lepszą połową, na pracę u Źródła nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Ludzie bardziej nam znani chwytali za rękę, oświetlali smutnymi uśmiechami zrozumienia i pocieszenia. Nowe znajomości, które dziwnym trafem chyliły się ku tematowi budowlanemu, zaczynały mówić o przewagach stanu kawalerskiego, bądź w nieco bardziej optymistycznym wypadku, wspominały o tym, że na szczęście mamy dzieci jako ogniwo spajające. Z biegiem porad zaczęliśmy się martwić, czy na pewno wszystko z nami dobrze, skoro żadne z nas jakoś tego zagadnienia nie roztrząsało. Zacząłem się bać jeździć do pobliskich miast, aby na progu sklepów budowlanych nie musieć uciekać przed rzucającymi się na szyję pocieszycielami, tudzież innymi znawcami natury związków ludzkich.
Czas mijał, a woda w Źródle płynęła swoim rytmem. Dni zmieniły się we wschody i zachody słońca. Alarm w budziku zastąpiły niecierpliwe sugestie ze strony różnej maści ptactwa, które certyfikowało nowy dzień i konieczność swobodnego łażenia po obejściu. Buty przekształciły się w ubłocone kalosze, sjesta przeobraziła się w obchód włości – przeorany bruzdami planów i prac do wykonania. Wszystkie okoliczne chaszcze zostały przemienione w dziecięce bazy wypadowe, bądź jaskinie skarbów, skrywających zaostrzone patyki, łuki, pożyczone na chwilę narzędzia. Słowem nasze życie przestało przypominać trasę autobusu miejskiego, wraz z wyznaczonymi przystankami i sztywnymi ramami punktualności. Raczej postrzegałbym je jako kamień ( mchem obrośnięty), jaki swobodnie toczy się powolutku w dół, w stronę zmurszałych starych zabudowań. Nie unieruchomiony przez glinę. Lecący. Po świeżej trawie, która wytrwale znosi zmiany pór roku i najazdy krów, gęsie, czy innych owiec.
Ciężko jest szkicować zarysy obrazu w momencie, gdy nie umie się nawet trzymać dobrze ołówka. Dlatego rzucam tu jedynie kilka jaskrawych plam, mając nadzieję że ewentualny odbiór dostrzeże w tym impresjonizm, a nie wierutne pacykarstwo. Motorem napędowym całości przedsięwzięcia okazało się być nasze wspólne „uparcie” i wzajemne zrozumienie. Pomimo wielu trudności, jakich kolor można dobrać sobie z całej palety, wytworzyliśmy pomysł na zmiany, skonkretyzowany i marzycielsko logiczny. W rodzinie udało się zaszczepić ufność w potencjał i jego realizację. Jako osoba posiadająca ujemną porcje optymizmu, byłem nastawiony podejrzliwie wobec tej całości. Jednak każde drobne zwycięstwo z przeciwnościami- pierwszy kurnik, ogrodzenie sadu, wyklute pisklaki, poranne spacery z owcami i tysiące innych, które to mogę odkrywać każdego niemal dnia- zmieniało mnie. W sposób, którego bym się nawet nie spodziewał. Zacząłem się cieszyć tym wszystkim. W chwilach kryzysowych miałem poczucie, że całość domu podtrzymuje nie tylko solidna ciesielska konstrukcja, ale także siła jaką wspólnie z żoną tworzymy. Wiem że chcę to tworzyć i sprawdzać, co się stanie z wolno toczącym się kamieniem.
Przez ten cały trudny czas, kiedy według opinii powszechnej powinniśmy wziąć kilka rozwodów, nie zauważyłem najmniejszej oznaki tego typu groźby. Wręcz przeciwnie, im dłużej o tym myślę, to mam wrażenie iż owa mieszanka gliny ze słomą spaja bardzo mocno. Wspólne jej przygotowywanie i wyklejanie wzmacnia nie tylko nagie szkielety ścian. Dzieci są owocami, a nie klajstrem. Dni stanowią, mimo ciężkiej pracy, formę wspólności i budowy swoistej jedności, oprócz domowego gniazda. Połówki nie muszą być identyczne. Ba! Nawet nie powinny, bowiem wówczas mielibyśmy do czynienia z podziałami komórkowymi. Różnice mogą się uzupełniać, łagodnie na siebie wzajemnie spoglądać i odkrywać. Weselne marsze i pięciolinie drutów wysokiego napięcia można przemienić we wciąż trwający trel ciszy. Symfonie odgłosów natury, przetykaną ariami dzieci i dnia powszedniego, który dzięki Źródłu staje się coraz bardziej wyjątkowy. Przestałem przyglądać się obrazom Beksińskiego, szukać wspaniałych zdjęć fiordów. Teraz wolę przyjrzeć się mojej Żonie, jak idzie karmić drób, tynkuje, bądź zamyślona kreśli niewidzialne jeszcze plany naszego miejsca. Jest to temat przewodni obrazów moich dni. Zmieniają się jedynie pejzaże- na niektórych więcej liści, czasem śnieg, niekiedy gwiazdy. W tym wszystkim nie zmienia się bohaterka i mój wzrok. Kiedy przenoszę cos z jednego kąta podwórza na drugi, bądź koślawo zbijam deski, też czuję na sobie spojrzenie, które dodaje siły i chęci.
Odbudowa Źródła to duże przedsięwzięcie, jesteśmy w nim dalej i myślę że dobrze je dokończymy. Wszystkim sceptykom pożycia małżeńskiego w sytuacjach remontowych przyglądam się teraz z łagodnością. Ja wraz z moją żoną mieszam glinę ze słomą. I kiedy wybrudzeni dniem pracy kładziemy się spać jesteśmy tym wszystkim zespoleni jeszcze bardziej niż wcześniej. Na betonowej klatce, pośród ryku kartek kalendarza i skowytu mijającego czasu. Terminarze drzemią sobie spokojnie, a o losie często decyduje potrzeba chwili. Jednak, jak już ktoś kiedyś powiedział, „Trzeba mieć w sobie chaos, by porodzić gwiazdy”.
Źródlak